“W górach spotykam ludzi, którzy, tak jak ja, nie widzą ograniczeń, a szanse. Wierzą w swoje możliwości, dzięki nim są w stanie uparcie dążyć do celu. Bez tych cech nie da się zdobywać trudnych i wymagających szczytów. W górach jestem wśród swoich.” mówi Magdalena Gorzkowska na trzy tygodnie przed atakiem na Makalu i Lhotse, dwa ośmiotysięczniki Himalajów, w wywiadzie, który dla Śląskiej Wyższej Szkoły Medycznej przeprowadziła Grażyna Studzińska Cavour.
GSC4SWSM: Magdo, co na to wszystko Twoi bliscy...? Żartuję oczywiście, ale patrząc na Twoje dokonania z perspektywy kilku ostatnich lat, nie mogą raczej narzekać na nudę. Zakończyłyśmy ostatnią rozmowę na lekkoatletyce, tymczasem Ty już dawno na innym szczycie…
MG: Bliscy są przyzwyczajeni do moich często zaskakujących pomysłów. Wiedzą jednak, że nie są w stanie mnie zatrzymać, bo kiedy mam cel, zrobię wszystko, by go osiągnąć.
SWSM: A teraz właśnie masz i to niebagatelny. Usiądźmy więc sobie wygodnie i porozmawiajmy, jak było z tym celem?
MG: Stało się to dość płynnie, pożegnałam się z bieganiem zawodowym i rozpoczęłam przygodę z górami wysokimi. Wypracowane przez 12 lat cechy charakteru oraz możliwości organizmu bardzo mi w czasie wypraw pomagają.
SWSM: Mówisz o tym tak spokojnie i naturalnie, jak o zmianie szalika… Pożegnałaś się z bieganiem na dobre? Było trochę żal?
MG: Po Igrzyskach Olimpijskich w Londynie moim wielkim marzeniem był występ na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro. 4 lata poświęciłam na przygotowania “pod tę” imprezę. Mnóstwo wyrzeczeń, dwie zmiany trenera, ogromne pieniądze wyłożone na szkolenie, którego związek mi nie gwarantował. Po braku kwalifikacji do składu na IO w Rio nie byłam w stanie znów wykrzesać z siebie wielkich marzeń o bieganiu. Myśl o kolejnych 4 latach poświęceń i wyjeździe do Tokio nie była atrakcyjna. Do tego pojawiły się problemy ze zdrowiem, pożegnałam się z trenerem, nie miałam ani gdzie trenować, ani za co. W zasadzie nic nie sprzyjało kontynuowaniu drogi na bieżni. Nie było mi żal, czułam radość i wolność, której mi brakowało. Biegając zawodowo nie można sobie pozwolić na inne sporty i aktywności fizyczne, ani na prywatne życie, trzeba ze wszystkiego zrezygnować w imię biegania. Teraz mogę swobodnie robić to, na co mam ochotę :)
SWSM: Robert MacFarlane w książce “Góry - stan umysłu” pyta: "Jeszcze trzy wieki temu ryzykowanie życia, by wspiąć się na jakąś górę, uznano by za dowód szaleństwa (...) Co takiego stało się na przełomie kilku stuleci, że cechy gór, które budziły wcześniej odrazę - stromizna, odosobnienie, śmiertelne niebezpieczeństwa - zaczęto zaliczać do ich największych zalet”?
MG: Myślę, że obecnie również można uznać to za szaleństwo. Pewne osoby nigdy tego nie zrozumieją, innym nie trzeba tłumaczyć. Zarówno kiedyś, jak i teraz wspinaczka wysokogórska ma fanów i hejterów. Porywając się na takie wyzwania, trzeba oczywiście mieć odwagę i zupełnie inne priorytety niż większość społeczeństwa. Ludzie wolą gromadzić majątek, kupować ubrania, mieszkania, samochody... Wybierając się na wyprawy w góry najwyższe, swoje oszczędności i bieżące dochody przeznaczasz na ten właśnie cel. Wolę gromadzić wspomnienia i doświadczenia, niż otaczać się zbędnymi, wartościowymi przedmiotami. W górach spotykam ludzi, którzy, tak jak ja, nie widzą ograniczeń, a szanse. Wierzą w swoje możliwości, dzięki nim są w stanie uparcie dążyć do celu. Bez tych cech nie da się zdobywać trudnych i wymagających szczytów. W górach jestem wśród swoich.
SWSM: Realizujesz teraz marzenia z dzieciństwa, czy to nowe fascynacje, przypływ emocji, otwarcie możliwości?
MG: Póki trenowałam bieganie moje marzenia były z nim właśnie związane. Medale mistrzostw Polski, Europy, Świata, poprawa rekordów życiowych, wyjazd na Igrzyska Olimpijskie były moimi marzeniami. Ciężką pracą dążyłam do ich realizacji. Nie zawsze się to udawało, ale zawsze dawałam z siebie wszystko. Po braku kwalifikacji na IO w Rio wiele rzeczy związanych z moim trenowaniem się skomplikowało. Nastał moment, w którym nie potrafiłam w głowie wykreować nowych marzeń związanych z lekkoatletyką. Wtedy pierwszy raz wyruszyłam w Alpy, zdobyłam z bratem Mont Blanc. Poczułam, że to jest to, że chcę więcej. Decydującym momentem była chwila, w której dowiedziałam się, iż w górach mogę dokonać wielu rzeczy, których żadna Polka nigdy nie zrobiła. Perspektywa bicia rekordów, dokonania rzeczy niedokonanych była dla mnie dużo bardziej atrakcyjna niż regularne bieganie na poziomie 5-6 miejsca w Polsce.
SWSM: Mam kilka technicznych pytań, na przykład jak przygotowywałaś się do wyprawy, czy trenowałaś już wcześniej wspinaczkę? Takie przedsięwzięcie jest kosztowne, skąd biorą się fundusze na jego sfinansowanie?
MG: Na wyprawach w Himalaje przede wszystkim liczy się umiejętność przetrwania w trudnych warunkach, siła fizyczna i psychiczna, zarządzanie ryzykiem. Typowa wspinaczka techniczna jest tylko małą częścią takiej wyprawy. Oczywiście trzeba mieć pewne umiejętności, cały czas je rozwijam i szkolę się. W tym roku, zimą szkoliłam się na kursach lawinowych oraz turystyki wysokogórskiej. Była to dla mnie ważna lekcja przed nadchodzącą wyprawą w Himalaje.
Dla mnie dużo cięższą kwestią od treningu jest zorganizowanie funduszy na taką wyprawę. Dobrze, że o to pytasz, bo ludzie nie zdają sobie sprawy, że jest to koszt ok. 120.000zł. Ostatnie pół roku poświęciłam na szukanie wsparcia. Mam sponsora tytularnego wyprawy - firmę InPost - Paczkomaty, Kurier, wspiera mnie też Miasto Chorzów. Ogromną część kwoty pokrywam ze środków własnych. Prowadzę także zrzutkę w internecie, tu link do niej, nie ukrywam, że każda wpłata jest istotna https://zrzutka.pl/h96twe. Na obecną wyprawę wyłożyłam już wszystkie środki, jakie posiadałam, dlatego ciągle zwracam się do ludzi z prośbą o wsparcie możliwości realizacji marzeń. W zeszłym roku również prowadziłam akcję crowdfoundingową. Bez tego w dzisiejszych czasach po prostu się nie da.
SWSM: Kto jest Twoim przewodnikiem, mentorem, trenerem, partnerem wypraw?
MG: Nie mam stałego partnera wypraw. To musi być bardzo zaufana osoba, której możliwości znam i wiem, że mogę na nią liczyć w trudnych sytuacjach. Mój Brat, Bartosz, starszy o 10 lat miał na mnie wpływ. Jego zawsze ciągnęło w góry. Kiedy uwolniłam się od biegania od razu ruszyliśmy razem na wyprawę. W zeszłym roku zdobyliśmy razem Kilimandżaro. Brat na pewno wejdzie jeszcze na niejeden szczyt, jednak nie fascynują go, tak jak mnie, najwyższe góry świata. W czasie najbliższej wyprawy w Himalaje moim partnerem będzie Nepalski Sherpa. Idąc na Everest otrzymałam jako przewodnika osobę zupełnie niedoświadczoną. Wyniknęło z tego wiele problemów, o których nie bardzo chcę pamiętać. Oczywiście potraktowałam je, jako lekcję. W tym roku przykuwam większą uwagę do doboru partnera. Nepalska agencja ma obowiązek zapewnić mi osobę doświadczoną i obytą z Himalajami.
Nie mam też swojego mentora, a trenerem jestem sobie sama. Taka jest także moja praca na codzień. To jest przede wszystkim praca indywidualna ze sobą i nad sobą.
SWSM: Ludzie, z którymi się wspinałaś na Mount Everest... W jakim wieku są, co robią na codzień? Ile osób liczy taka wyprawa, kiedy się zaczyna, ile trwa i czym się kończy?
MG: Ludzie, z którymi się wspinałam, to ekipa międzynarodowa. Kilkanaście osób w wieku od 21 do 53 lat. W większości były to kobiety. Każda z nich na codzień pracuje. W ekipie znajdziemy polityka, pielęgniarkę, mechaników samochodowych, architektów i wielu innych. Wyprawa trwa 2 miesiące i kończy się bezpiecznym zejściem wszystkich na dół, po zdobyciu szczytu. Jest to oczywiście najbardziej optymistyczna wersja.
SWSM: W tym wypadku była optymistyczna? Były przeszkody? Możesz opowiedzieć o bilansie zysków i strat?
MG: W naszym przypadku, tylko jedna osoba nie zdobyła szczytu, ponieważ sama zrezygnowała z podejścia do ataku szczytowego. Wszyscy bezpiecznie wrócili do bazy. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Jedna kobieta wróciła z poważnymi odmrożeniami, ja miałam wypadek i uderzyła mnie skała. To wszystko jednak przestaje mieć znaczenie, kiedy wraca się na dół i ma na koncie zdobycie wymarzonego szczytu. Jeśli wracamy z wyprawy żywi, to bilans zawsze będzie dodatni.
SWSM: Wrócimy do tego później, bo widzę jak wiele emocji wzbudza mimowolnie w Tobie ten temat. Czy Mount Everest to Twój pierwszy, wymarzony szczyt? Czy akurat ten chciałaś zdobyć, czy też raczej taka była okazja?
MG: Był to rzeczywiście najbardziej wymarzony szczyt, ale oczywiście nie pierwszy. Przed nim zdobyłam Mont Blanc, Aconcaguę, Elbrus i Kilimandżaro. W 2018 roku pojawiła się okazja, ponieważ dwójka Polaków, Sylwia Bajeczna Bajek i Szczepan Brzeskiorganizowali swoją wyprawę na Everest i pomogli mi z załatwieniem wszystkich formalności.
Największą lekcją dla mnie było zdobycie najwyższego szczytu Ameryki Południowej w 2017 roku. Miałam nieodpowiedniego partnera, praktycznie żadnego odcinka wspinaczki nie pokonaliśmy razem. Na atak szczytowy wyszłam sama. Temperatura wynosiła poniżej minus 40 stopni. Przez 15 godzin nie czułam dłoni i stóp. Wszyscy tego dnia zawracali z ataku szczytowego. Zostałam na polu bitwy sama, w pobliżu szła grupa z Litwy. Weszłam na szczyt, ale koszt tego był ogromny. Miałam odmrożenia i kilka tygodni dochodziłam do siebie. Ta wyprawa miała sprawdzić moje umiejętności i wyciągnęłam z niej wiele wniosków.
SWSM: Wszyscy pytają o widoki, w dobie dzisiejszych technologii jakoś łatwiej sobie wyobrazić, jak tam jest, ale mnie, jako muzyka, interesują dźwięki. Co się słyszy na wyprawie, co w tym ostatnim odcinku pod szczytem i co na nim?
MG: Jedyne co się słyszy, to szum wiatru i skrzypiący pod rakami śnieg. No i oczywiście ciężki oddech. Idąc powyżej 6000m naprawdę bardzo się dyszy. Robi się kilka kroków i trzeba zrobić przerwę, by złapać oddech. Wtedy jesteśmy sami ze swoimi myślami. Trzeba być własnym psychologiem i motywatorem, ale też na chłodno oceniać sytuację, w jakiej się znajdujemy. Trzeba też umieć oceniać własne możliwości. Oceniać, nie przeceniać… Czyli słyszy się właściwie… głos wewnętrzny. To najbardziej.
SWSM: Opowiedz o sprzęcie, który musiałaś ze sobą zabrać, było ciężko? Do którego momentu pomagają szerpowie?
MG: Większość ciężkiego sprzętu poleciała do bazy helikopterem. Nikt nie nosi na własnych plecach 60 kg bagażu, który zabieramy na wyprawę. Powyżej bazy wszystko jednak nosiłam sama, niektórym pomagali szerpowie, np. biorąc ich śpiwór. Każdy miał na plecach co najmniej 15 kg, czyli trochę więcej niż bagaż, który wnosimy na pokład samolotu, lecąc na wakacje.
SWSM: Czy kobiecie jest trudniej? Moja przyjaciółka, wspinająca się z życiowym partnerem, dwukrotnie rezygnowała przed samym szczytem z powodu jego choroby wysokościowej. Za trzecim razem się udało, więc tu akurat kobieta była bardziej wytrzymała. Czy płeć w jakikolwiek sposób pomaga lub przeszkadza?
MG: Praktycznie na każdej wyprawie mój partner znosi wszystko gorzej ode mnie, choruje na AMS, rezygnuje z ataku szczytowego, odmraża się, czy cierpi na hipotermię. Nie było jeszcze partnera, który bezproblemowo doszedł ze mną na szczyt i razem ze mną z niego zszedł. Mam nadzieję, że kiedyś znajdę na to miejsce odpowiednią osobę. Na pewno nie uważam, że kobiecie w górach jest gorzej, a wręcz przeciwnie. W końcu to my potrafimy znieść większy ból. Być może doszukamy się także przyczyn w konkretnych genach, może zacznę zgłębiać ten temat. Jeśli jesteś zdeterminowana i potrafisz o siebie zadbać w czasie wyprawy, a nie zaniedbujesz podstawowych rzeczy, jak nawodnienie i uzupełnienie energii, to na pewno szansa na sukces jest już znacznie większa.
SWSM: Jak wygląda przygotowanie posiłków w bazach, dla studentki Dietetyki powinno to być ważne? Na co zwracasz uwagę w fazie przygotowań?
MG: Nie bardzo mam wpływ na przygotowanie posiłków w bazach. Jest kucharz i w pełni wyposażona kuchnia. Mam jednak wybór, co do produktów, które spożywam. Do tematu podchodzę bardzo świadomie. W czasie wysiłku staram się regularnie dostarczać węglowodanów prostych i nawadniać się. Mimo iż często towarzyszy mi brak apetytu, to godzinami walczę i zmuszam się do jedzenia, bo zdaję sobie sprawę z ogromnego wydatku energetycznego w czasie takiej wyprawy i obowiązku dostarczenia organizmowi energii. Moim priorytetem jest zminimalizowanie utraty masy ciała w czasie wyprawy. Niektórzy tracili po ok. 10 kg, ja schudłam zaledwie 1kg.
SWSM: Wrócę do MacFarlane, bo bardzo przemawia do mnie Jego narracja: "Podobnie, jak większość osób idących w góry, za ich główną atrakcję uważam zdecydowanie bardziej piękno niż ryzyko, zdecydowanie bardziej radość niż strach, zdecydowanie bardziej zachwyt niż ból", a Ty?
MG: A ja dokładnie na odwrót :) Ryzyko, wyzwanie, przełamywanie własnych słabości, przekraczanie granic. To kocham. Podejście bardziej sportowe. Tak, jak w bieganiu wyznaczam sobie cel i do niego dążę. Nie interesuje mnie piękno gór, a trudność wyzwania, jakie podejmuję. Nie interesują mnie mało ambitne projekty. W tym roku w 14 dni chcę zdobyć 2 ośmiotysięczniki. Takiego projektu nie podjął się jeszcze żaden Polak.
SWSM: Czytasz o górach? Relacje z wypraw, wywiady z himalaistami? Kim są Twoi idole, jakie wzorce działały na Twoją wyobraźnię? Czy udało Ci się poznać tych ludzi?
MG: Czytam bardzo dużo. Jestem w temacie na bieżąco. Myślę, że moim idolem jest Jerzy Kukuczka. Film o nim bardzo zainspirował mnie do wspinaczki w góry najwyższe. Czytając książki Wandy Rutkiewicz widzę w sobie dużo podobnych do niej cech, ale też rzeczy których sama chciałabym uniknąć. Np. podejmowanie wyzwań mimo niesprzyjającego zdrowia i chęć udowadniania innym, że potrafię czegoś dokonać mimo wszystko. Ja podejmuje wyzwanie, którego, jak uważam, jestem w stanie dokonać, biorąc pod uwagę obiektywną ocenę wielu czynników i do którego jestem świetnie przygotowana. Nikomu niczego nie udowadniam.
SWSM: Guo Xi pisał "Ludzka natura z istoty swej nie znosi zgiełku zapylonego świata i zamknięcia ludzkich siedlisk. Przyciągają ją za to opary, mgiełka i duchy unoszące się nad górami". Czy Twoją motywacją jest też ucieczka przed cywilizacją?
MG: Jest to dla mnie ucieczka, oderwanie się od codzienności i dążenie do pełni wolności, którą w górach czuję najbardziej. Przede wszystkim odetchnięcie po miesiącach przygotowań, miesiącach walki o każdą złotówkę i dopinania wszystkiego na ostatni guzik.
SWSM: Słyszy się wiele o zanieczyszczeniu najwyższych gór przez cywilizację właśnie, przez odwiedzające je rzesze ludzi, jak to wygląda naprawdę?
MG: W drodze na Everest nigdzie nie zauważyłam śmieci. Jedynie pojedyncze w okolicy obozu II. Baza po wyprawie została posprzątana. Wszystkie nasze śmieci i zużyte butle z tlenem zostały zniesione.
SWSM: Trudności Cię motywują? Co sprawia, że chcesz zdobywać niedostępne innym tereny?
MG: Tak trudności mnie motywują, lubię udowadniać sobie, że mimo tego jak bardzo jest ciężko poradzę sobie. Chcę w górach osiągnąć coś, czego żadna Polka wcześniej nie dokonała. Cały czas jestem głodna wyzwań. Korona Himalajów i Karakorum to moje marzenie i plan na najbliższe lata. Przy okazji dokończenie projektu Korony Ziemi.
SWSM: Otarłaś się o niebezpieczeństwo, zagrożenie, które podszeptywało: wracaj?
MG: Były momenty, kiedy byłam tak wychłodzona, że zastanawiałam się po co to robię i dlaczego nie zostałam w ciepłym domu? W czasie zejścia ze szczytu zgubiliśmy się z szerpą, wiele godzin szliśmy, nie wiedząc gdzie, w skrajnym wyczerpaniu. Tlen w butlach się skończył, liny poręczowe również. Na szczęście po prawie dobie od wyjścia na atak szczytowy z obozu IV udało nam się do niego wrócić. W obozie skradziono mi śpiwór, matę i jedzenie. Po przeszukiwaniu namiotów znalazłam wszystko w rękach innych szerpów. Rozpoczęliśmy dalsze schodzenie. Byliśmy tak wyczerpani, że zdecydowaliśmy się na awaryjny nocleg w C4 pod Lhotse. Kolejnego dnia rozpoczęliśmy zejście do obozu II. Miałam wypadek, uderzył mnie spadający w pionie kamień. Prosto w udo. Nie byłam w stanie się poruszać. Zostałam sama pod ścianą Lhotse na wiele godzin, szerpa pobiegł po pomoc. Wrócił o 22 bez niej. Rozpoczęliśmy budowanie sań ratunkowych. Wtedy zjawiła się pomoc i zorganizowano akcję ratunkową. Mięsień czworogłowy uda okazał się być zmiażdżony. Na szczęście po kilku dniach mogłam już normalnie chodzić.
SWSM: Jakie uczucie towarzyszyło Ci na samym szczycie, co zobaczyłaś, realnie i metaforycznie z tej góry?
MG: Niesamowite uczucie, którego nie da się opisać żadnymi słowami. Ogromne wzruszenie. Radość i szczęście. Miesiące przygotowań, które zaowocowały. Cena tego sukcesu była ogromna i tylko ja wiem, jak wiele kosztowało mnie, by znaleźć się w tamtym miejscu. Przede mną jednak wiele wyzwań górskich, więc to dopiero początek tej drogi.
SWSM: Ile trwała cała wyprawa i jak to pogodziłaś ze studiami?
MG: Wyprawa trwała 7 tygodni. Bez problemu pogodziłam to ze studiami i po powrocie nadrobiłam wszystkie zaległości. Przed 5 lat studiowałam na Politechnice Śląskiej logistykę, mając IOS, więc nie jest dla mnie problemem dłuższa nieobecność na uczelni. W czasie poprzednich studiów rozpoczęłam już pracę jako dietetyk i trener i po dwóch latach rozpoczęłam studia na tym kierunku w celu nadrobienia podstaw. Zaczęłam troszeczkę od tyłu, bo najpierw zdobyłam doświadczenie, a potem poszłam na studia po teorię, ale dzięki temu dużo łatwiej przyswajam wiedzę, bo większość informacji nie jest dla mnie nowością, a uzupełnieniem.
SWSM: Co teraz? Jakie dalsze plany?
MG: Inpost 2x 8000 m in 14 days challenge to mój najbliższy projekt. Dwa ośmiotysięczniki. Makalu i Lhotse, które spróbuję zdobyć bez dodatkowego tlenu. Lecę do Katmandu, następnie wyruszam na trekking do bazy pod Makalu, który zajmie mi 10 dni. Przez 6 tygodni będę się aklimatyzować i budować obozy 1,2,3. Około 15 maja planuję atak szczytowy. Następnie z bazy lecę do EBC pod Lhotse i wchodzę na drugi szczyt około 22-25 maja.
SWSM: Czego Ci życzyć, za co najbardziej trzymać kciuki?
MG: Po prostu trzymajcie kciuki. Dobra energia pokonuje niewyobrażalne odległości i wchodzi na dowolną wysokość.
SWSM: Trzymamy. Magda już wyruszyła. Start wyprawy datowano na 8 kwietnia. Teraz, gdy to czytacie, jest przed atakiem szczytowym pierwszej z dwóch gór, który zaplanowała na 15 maja.
Cały wywiad https://business.facebook.com/notes/%C5%9Bl%C4%85ska-wy%C5%BCsza-szko%C5%82a-medyczna/kierunek-w-stron%C4%99-marze%C5%84/2606212682745836/
„Wyruszyliśmy w stronę szczytu! Jesteśmy już w c2, jutro rano wyruszamy do c3. Czeka nas 8 godzin wspinaczki w lodzie, śniegu i skałach +900m w górę. W c3 odpoczywamy kilka godzin i wieczorem ruszamy prosto na szczyt! 1100m w górę i brak dodatkowego tlenu. Wiem, że to może być najtrudniejsze ok. 30h w moim życiu. Jestem bardzo skupiona i zdeterminowana. Podchodzę do tego zadania z ogromną pokorą i wiarą w sukces. Nasz plan może ulec przesunięciu o maksymalnie jeden dzień, 16go powrócić mają silne wiatry. Trzymajcie mocno kciuki i wysyłajcie mi dużo ciepła! Będę walczyć, lecz zdrowie i życie oczywiście pozostaną priorytetem. Odezwę się ponownie z c3."
Pamiętajcie o nadal trwającej zbiórce Magdy!
https://zrzutka.pl/dwa-osmiotysieczniki-w-14-dni-pomozcie-mi-dokonac-niemozliwego-h96twe
A tutaj możecie śledzić jej położenie:
http://share.findmespot.com/shared/faces/viewspots.jsp
glId=0CFjH3eJe9NfgjXnsXT3ut4oueA8CHSFj
#2x8000min14dayschallenge #inpostnaszczycie #expedition #mountainlover #makalu #lhotse